Ten.
Dzisiaj jest dzień, w którym wreszcie opuszczę szpital. Niby wszystko ze
mną dobrze, ale jednak blizny zostały. I pewnie jeszcze zostaną na
długo. Na razie zakrywają je bandaże, a co potem to nie wiem. Jest
jeszcze jedna rzecz, która jest dla mnie pocieszeniem. Zdjęli mi gips z
prawej nogi. Chociaż jeden plus.
Tak, więc spakowałam moje rzeczy i wyszłam ze szpitala. Louis czekał już
oparty o przednie drzwi samochodu. Jak zwykle ciemne jeansy, biała
bluzka w paski, szary płaszcz i niechlujnie przewieszony przez szyję
płaszcz. Zupełnie jak dnia kiedy się poznaliśmy. Gdy mnie zobaczył od
razu podbiegł i okręcił wokół własnej osi, a następnie pocałował czule w
usta.
- Długo czekałeś? - zapytałam, patrząc w jego niebieskie oczy.
- Opłacało się. - powiedział, a ja oddałam mu pocałunek. Podszedł do
drzwi pasażera i otworzył je. Wsiadłam do auta. Po chwili mój chłopak
siedział obok mnie. Pocałował mnie w policzek, przekręcił kluczyk w
stacyjce i odjechał spod szpitala z piskiem opon. Jechaliśmy przez kręte
drogi, aż w końcu dojechaliśmy do centrum. Louis zatrzymał się pod
jakąś kawiarnią. Otworzył mi drzwi i pomógł wyjść.
- Co my tu robimy? - zapytałam.
- Nie masz ochoty na kawę?
- Pewnie, że mam. - odpowiedziałam i weszliśmy do środka. Zajęliśmy
stolik w rogu, tak żeby nikt nam nie przeszkadzał. Podeszła kelnerka, a
my złożyliśmy zamówienia. Ja latte, a Lou z racji tego, że nie pije kawy
- herbatę. Piliśmy rozmawiając, śmiejąc się. Czułam choćbym znała go od
kilkunastu lat, a tak naprawdę od dwóch tygodni. Cieszę się, że go
poznałam.
Około godziny 20:00 chłopak zaczął się zbierać, ja zrobiłam to samo.
Poszliśmy do auta i pojechaliśmy w okolice naszego miejsca zamieszkania.
Wyszliśmy z samochodu i poszliśmy w kierunki zupełnie ciemnego domu.
powoli zaczynałam się obawiać, że nikogo nie będzie w domu.
Louis otworzył drzwi i razem weszliśmy do pustego - jak myślałam - domu.
Nagle ktoś zapalił światło i usłyszałam jedno wyraźne słowo, krzyczane
przez wiele osób.
- NIESPODZIANKA! - krzyknęli. Zobaczyłam tam wiele ludzi, którzy są dla
mnie ważni, których kocham, ale i było wiele osób których w ogóle nie
znam. Do oczu napłynęły mi łzy.
- Nie płacz. - wyszeptał mi mój chłopak do ucha, objął mnie w pasie i pocałował w policzek. - Wszystkiego Najlepszego.
- Sto lat! - podbiegł do mnie Harry i Niall i rzucili mi się na szyję. Następny był Liam.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyknął Zayn i rzucił mi się na szyję.
- I nawzajem. - odpowiedziałam.
- Dziękuję. Tylko jest jedna sprawa, bo nie miałem pomysłu na prezent,
więc... - zaczął, ale przerwałam mu moim krzykiem, bo zobaczyłam moją
najlepszą przyjaciółkę - Devonne.
- 100 lat, kochanie! - krzyknęła i mnie mocno tęskniła.
- Dziękuję, ale co ty tu robisz? - zapytałam cała we łzach.
- Zayn do mnie zadzwonił, że nie ma pomysłu na prezent. No i jestem. -
powiedziała, a ja ją jeszcze mocnej przytuliłam. Następnie na salę
wjechał ogromny tort, a wszyscy zaśpiewali nam ( czyt.mi i Zayn' owi )
słynne Happy Birthday. Gdyby mój brat nie był obok mnie pewnie bym już
była cała zalana łzami.
Każdy dostał swój kawałek tortu i DJ Malik poszedł na swoje stanowisko. Po chwili leciała już muzyka.
- Zatańczymy? - zapytał Louis, wystawiając do mnie rękę.
- Oczywiście. - odpowiedziałam i się jej złapałam. Poszliśmy na sam
środek parkietu ( czyt. salonu ) i zaczęliśmy tańczyć. Było też kilka
odbijanych. Tańczyłam już z Liam' em, Harry' m, Niall' em i Lou. Został
tylko Zayn. Poszłam do miejsca, gdzie wykonywał swoją pracę.
- Choć idziemy zatańczyć. - powiedziałam i pociągnęłam go za rękę.
- Nie ma mowy. Nie idę.
- Czemu?
- Ja nie tańczę.
- Zrób to dla mnie. Mam dziś urodziny.
- Ja też.
- Ale ja jestem młodsza. - zaszantażowałam go. Wziął głęboki wdech i
pociągnął mnie za rękę. Zaczęliśmy tańczyć. Kątem oka zobaczyłam, że
Louis tańczy z jakąś brunetką. Ona go zaczęła podrywać, a on ją
odepchnął i poszedł sobie. Jestem z niego dumna, że się jej nie oparł,
bo była na prawdę ładna. Co prawda teraz nie sięgam jej do stóp, ale
przeżyję. Reszta imprezy minęła nawet spokojnie. Oczywiście spokojnie w
wydaniu One Direction to odwrotne znaczenie tego słowa. Pamięć trzymała
mnie do jakiejś trzeciej nad ranem, a potem pustka.
* * *
No i dziesiąty. Szczerze mówiąc nigdy nie myślałam, że dojdę do dziesiątego rozdziału. Czyli tak zwany SZOK.
Wiem, że jest trochę krótki.
Dziękuję za miłe komentarze pod poprzednim postem i za ponad 950 wejść.
Dziękuję Bardzo!
Ps. Przez ten tydzień mnie raczej nie będzie, ale będę pisała rozdziały w zeszycie i potem je szybko wrzucę tutaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz